Że rozmyśla o białym obrazie,
o blasku co z obrazu skoczył,
zakręcił, zawirował,
duszę zauroczył.
Że łapie każdy obłok,
każdą deszczu kropelkę,
wyciska z niej kolory,
by nie uciekły w tęczę.
Zazdrosny i zawistny
dla siebie chowa wszystko,
by potem gdzieś na scenie
oddać ludziom wszystko.
O sobie
Otworzyłam oczy i łapię deszcz,
krople deszczu spływają po twarzy,
sto kolorów tańczy w moich oczach,
wspaniały świat mi się marzy.
Otworzyłam usta i łapię słowa,
słowa dobre, przyjazne wpadają,
tuż za nimi słychać szept ponury:
słowa złych ludzi wygrają.
Otworzyłam serce, idę między ludzi,
ktoś popycha mnie, łokciem trąca,
idę dalej, drogi nie zmieniłam,
jestem tylko bardziej milcząca.
Otworzyłam duszę i śpiewam,
wraz z muzyką w górę się wznoszę,
dajcie lecieć, nie niszczcie mi skrzydeł,
tylko o to was proszę.
Mówisz...
To co czuję jest tylko moje,
z nikim dzielić się nie zamierzam,
a więc nie kop dołków w mych wierszach,
niczego nie wykopiesz, wierzaj.
Na odczepne rzucę ci pół słówka,
potem dodam trochę łysej prawdy,
mnie nie poznasz, szkoda twego czasu,
poety nie może znać każdy.
***
Jesień w moim obrazie
Namaluję jesień
taką zagniewaną,
gdy każe wiać wiatrom,
drzewom ból zadaje.
Namaluję jesień
smutną, opuszczoną,
gdy tylko białe nitki
w powietrzu się gonią.
Namaluję jesień uśmiechniętą,
gdy spaceruje w sadzie, w parku,
i pod szeleszczącym liściem
skrywa swoją radość.
Namaluję jesień zatrwożoną,
gdy wiatr ją przewraca, gdy zimno wokoło.
Gdy poczuje swą bezsilność wobec zimy
i odchodzi tak jak my odchodzimy.
Lubię
Ty jesienio będziesz moim obrazem,
który we mnie sztalugę ma,
bo ja wiem, że portretów nie lubisz,
a swój obraz niektórym tylko dasz.
Cisza
Cisza bawi się ze mną,
a ja się na to godzę,
obie milczymy, obie zamknięte,
unosi się cisza na podłodze.
***
Góry
Góry zielone, drzewa wysokie,
drogi górskie tak kręte,
tak objąć góry dalekim spojrzeniem
i wziąć w ręce.
Tak jak dziś...
W rudych liściach tyle snów,
tyle czarów, ruchów, słów,
chociaż cisza, trzeszczy liść,
przekazuje ci swą myśl,
a ty bierzesz w swoje ręce
liści zwój.
Przestępujesz, rozsypujesz,
cały pokój parkiem jest,
tyle krzeseł, tyle drzew,
okna nie ma, czujesz wiew,
jesień odpływa.
Chcesz ją złapać, chcesz zatrzymać
na godzinę, może dwie,
jesień poszła,
zostawiła na podłodze
dzieci swe.
Szept
Porzucę
A potem rzuci na ziemię,
nie powie - do widzenia,
bo liść nigdy nie ożywa,
to drzewo w żywe się zmienia.